• Rozmowa z prof. Janem Miodkiem, językoznawcą.

        •  

          Z prof. Janem Miodkiem, językoznawcą, dyrektorem Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, rozmawia Maria Cichy.

          MARIA CICHY: W dobie ekonomizacji języka, tendencji do skrótowości i upraszczania form językowych poprawne i sprawne posługiwanie się polszczyzną to trudna sztuka. Jak ocenia Pan rolę szkoły w kształtowaniu tych umiejętności?
          JAN MIODEK: Każdy mówi perfekt swoim ojczystym językiem, natomiast faktem jest, że z ową sprawnością komunikacyjną, czyli stylistycznym wyczuciem, polegającym na umiejętnym w danej sytuacji życiowej wyborze formy językowej, bywa dziś gorzej. Szkoła, nie zamykając się na zdobycze cywilizacyjne, których nikt ludziom nie jest w stanie zabrać, tym szczególniej powinna dbać o imperatyw “dawania odpowiedniego rzeczom słowa”, że nawiążę do Norwida, wręcz eksponować różnice stylistyczne między mejlowo-esemesowymi, familiarnymi, koleżeńskimi a oficjalnymi zachowaniami językowymi. Imperatyw ten jest wręcz nakazem chwili, bo środki masowego przekazu – z telewizją na czele – wręcz lansują modę na luz, językowy także.

          MC: Czy uważa Pan, że uczniowie powinni poznawać w szkole reguły i zasady rządzące językiem polskim? Czy może taka wiedza nie jest potrzebna, aby dobrze posługiwać się polszczyzną? Jaka metoda nauczania jest, Pana zdaniem, najskuteczniejsza?
          JM: Nie jestem metodykiem. Jeśli mógłbym coś podpowiadać, to właśnie polecałbym w działaniach dydaktycznych apologię różnorodności, nieustanne uświadamianie uczniom, że pełna znajomość ojczystego języka polega na osiągnięciu sprawności stylistycznej, a więc umiejętności dokonywania właściwych wyborów form językowych spośród licznych wariantów. Nie może to być działanie natrętne, bo ono zawsze budzi przekorę. To musi być spolegliwe doradztwo, czyli takie, na którym uczeń może polegać. Oczywiście podbudowane autorytetem nauczyciela.

          MC: Znajomość zasad to nie wszystko. Jak krzewić miłość do naszego ojczystego języka, aby był on traktowany nie tylko jako narzędzie komunikacji, ale także jako wartość?
          JM: Miłości do języka proszę nie krzewić! Mój stosunek do takich celów nauczania jest jeszcze brutalniejszy i bardziej prześmiewczy niż Gombrowicza (byłem kiedyś na lekcji, w czasie której wielość przypadków gramatycznych w języku polskim stała się patriotycznym dowodem lepszości polszczyzny w stosunku do innych języków). Proszę krzewić kult racjonalności, językowej sprawności i formatu intelektualnego, pozostających z sobą w relacjach komplementarnych, funkcjonujących na zasadzie sprzężenia zwrotnego.

          MC: Czy Pana zdaniem dzieci i młodzież czytają wystarczająco dużo książek? Nieoceniona jest przecież rola słowa pisanego nie tylko w zdobywaniu wiedzy, ale także we wzbogacaniu słownictwa.
          JM: Oczywiście, młodzież za mało dzisiaj czyta książek – tak jak całe społeczeństwo. Zgadzam się i z tym, że rola słowa pisanego we wzbogacaniu słownictwa jest przeogromna. Nie mogę przecież nie widzieć całego tego zjawiska w szerszym kontekście cywilizacyjno-kulturowym. Nie ulega wątpliwości, że z galaktyki Gutenberga przenosimy się stopniowo do rzeczywistości elektronicznej. Kto wie, powtórzę za Ryszardem Kapuścińskim, czy w historii ludzkości książka nie będzie kiedyś traktowana jak jej epizod, jak etap z początkiem i końcem?

          MC: Dlaczego, Pana zdaniem, młodzież stroni od lektur szkolnych? Dlaczego nie czerpie przyjemności z czytania tego typu literatury?
          JM: Z tych cywilizacyjnych powodów przede wszystkim młodzież stroni od lektur w ogóle. Od lektur zaś polskich – w polskiej szkole – stroni ze względów “gombrowiczowskich”, że znów przywołam nazwisko znakomitego twórcy. Nasza polonistyczna dydaktyka nie uwolniła się wciąż od balastu – nomen omen – dydaktyzmu, irytującego patriotyzmu, zaangażowania społecznego, grobów, przegranych powstań, klęsk narodowych i romantycznych uniesień. Ja, stary, mam tego dosyć, a cóż dopiero młoda dziewczyna czy chłopiec! Jeśli w kursie historyczno-literackim nie będzie się podkreślało dokumentacyjnej wartości tego typu dzieł na tle poszczególnych epok, lecz ciągle będzie się wymagało od podopiecznych uczuciowego do nich stosunku, stan kryzysu będzie się pogłębiał.

          MC: Jaki los wróży Pan dzisiejszej młodzieży, której język kształtuje się po wpływem internetu i SMS-ów? Jak poradzą sobie oni w prawdziwym życiu?
          JM: O współczesną młodzież jestem spokojny. Poradzi sobie! Zna języki obce, odważnie idzie w świat. Komputer, laptop, internet, mejl, komórka, samochód – to dla niej najzwyklejsza i jakże funkcjonalna codzienność!

          MC: Język nieustannie się zmienia. Każde pokolenie dodaje do niego coś od siebie bądź pomija niektóre rzeczy. Uważa Pan, że pomiędzy językiem młodzieży a językiem dorosłych istnieje przepaść? Czy te różnice mogą mieć wpływ na jakość porozumienia pomiędzy nimi?
          JM: Trudno mówić o przepaści, ale śmiem twierdzić, że nie było jeszcze w dziejach polszczyzny okresu, w którym język młodzieży stałby się tak wyrazistym wyróżnikiem generacyjnym. To dopiero 21 lat wolnej Polski, a na rynku wydawniczym jak grzyby po deszczu pojawiają się ciągle nowe słowniki gwar młodzieżowych, dokumentujące jakże bogaty i ciekawy materiał leksykalny, np. “Nowy słownik gwary uczniowskiej” pod red. Haliny Zgółkowej, “Hip-hop słownik” Piotra Flicińskiego i Stanisława Wójtowicza, “Wypasiony słownik najmłodszej polszczyzny” Bartka Chacińskiego czy tegoż Chacińskiego “Wyczesany słownik najmłodszej polszczyzny”.

          MC: Jak wspomina Pan czasy, kiedy siedział Pan w szkolnej ławce i był jednym z uczniów? Czy od początku lubił Pan lekcje języka polskiego? Jaki powinien być idealny nauczyciel?
          JM:
          Moja polonistyczność to dom rodzinny, a przede wszystkim – Mama, nauczycielka tego przedmiotu w szkołach średnich, przedwojenna absolwentka polonistyki krakowskiej, uczennica prof. Stanisława Pigonia. To ona właśnie – w konwencji zabawy – wprowadziła mnie, i to bardzo wcześnie, w świat języka i literatury, to jej wszystko zawdzięczam. Szkolnych, tych oficjalnych lekcji polskiego specjalnie nie lubiłem, ale nie wywoływały też one u mnie jakiegokolwiek uczniowskiego strachu. Przez 11 lat szkoły podstawowej i średniej dosłownie ani razu nie otrzymałem nawet oceny plus dobrej, tylko zawsze ze wszystkiego – piątki.
          Widziałem przy tym wszystkim perfekcyjność Matki jako nauczycielki. Dokuczaliśmy jej nieraz z Tatą, gonili do łóżka. A ona do końca – do bardzo późnego wieczora – przygotowywała się do lekcji, pisała konspekty, co roku inne do tego samego tematu, czytała nowe opracowania, ciągle poszerzała swoją wiedzę, nie mówiąc już o wiecznych stosach poprawianych zeszytów domowych i klasowych. A przecież mogła – teoretycznie – przychodzić na lekcje z tym samym notatnikiem, pożółkłym przez lata nauczycielskiej służby, tak jak to robi wygodna większość. Tak – moja Mama to był idealny nauczyciel, powiem w rodzaju męskim uogólniająco i z pełną odpowiedzialnością za słowo.

          MC: Czyli to właśnie dom, nie szkoła, miał największy wpływ na Pański życiowy wybór?
          JM: Na wybór mojej drogi życiowej największy wpływ miały rodzinny nauczycielski dom, o którym tyle dzisiaj powiedziałem, i media – z radiem i telewizją na czele. Byłem nimi zafascynowany od wczesnego dzieciństwa, a gdzieś w połowie szkoły średniej postanowiłem, że zostanę ich pracownikiem. Ostatecznie stałem się nauczycielem akademickim, ale specyficznym, medialnym zarazem od samego początku, czyli od 42 lat. Marzenia młodzieńcze w znacznym więc stopniu się spełniły!

          MC: Dziękuję za rozmowę.

    • Kontakty

      • Szkoła Podstawowa im. Zawiszy Czarnego z Garbowa w Warszewicach
      • +48566759301
      • ul. Zawiszy Czarnego 2, 87-152 Łubianka

        Poland
      • mgr Dariusz Meller
      • https://www.facebook.com/pages/category/Elementary-School/Szko%C5%82a-Podstawowa-w-Warszewicach-1602413336490442/
  • Galeria zdjęć

      brak danych